Skocz do zawartości
Tester

Historia marihuany

Rekomendowane odpowiedzi

Historia marihuany. "100 lat temu pewnym grupom zależało, żeby z marihuany zrobić demona"

Konopie siewne uprawiano już 10 tys. lat temu. Ich właściwości wychwalali chińscy imperatorzy i lekarze. Własne poletko konopne miał sam Jerzy Waszyngton. Nalewką z cannabis raczyła się królowa Wiktoria, resztki zioła znaleziono w fajkach Szekspira, a ojciec światowej motoryzacji wykorzystał konopie siewne do stworzenia pierwszego ekologicznego samochodu. Marihuana była wychwalana do czasu, aż pewien amerykański urzędnik uznał, że pomoże mu utrzymać się na stanowisku.

Uprawa konopi jest wyjątkowo prosta i tania. Nie potrzebują dobrej ziemi, rosną nawet w trudnym klimacie, a posadzone na gruncie skażonym np. przez przemysł, są w stanie pobrać z gleby zanieczyszczenia i ją oczyścić. Do ich uprawy niepotrzebne są nawet pestycydy, bo same zagłuszają chwasty i odstraszają szkodniki. Mają ponad 25 tysięcy odkrytych zastosowań, w tym te, które znane są od dawna. Wyjątkowo wytrzymałe konopne liny były niezbędnym wyposażeniem na statkach. Kolumb odkrył nowy ląd na okręcie, którego olinowanie wykonano z włókna konopnego. Wielu twierdzi, że także żagle słynnej Santa Marii utkano z konopi. Na papierze z pulpy konopnej Gutenberg wydrukował Biblię, a ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych spisali na nim Deklarację Niepodległości. Tkanina konopna posłużyła pewnemu niemieckiemu emigrantowi Lévi-Straussowi do wyprodukowania trwałej odzieży roboczej, czyli popularnych jeansów. Te fakty może i są dość powszechnie znane, ale co powiecie na samochód z konopi?

10 razy wytrzymalszy niż stal

13 sierpnia 1941 roku publiczność po raz pierwszy zobaczyła prototyp w pełni sprawnego samochodu wykonanego z soi oraz konopi. Pomysłodawcą był nie kto inny, ale sam ojciec światowej motoryzacji Henry Ford, który szukał alternatywnych materiałów do konstruowania aut ze względu na braki w zaopatrzeniu w stal. Był środek II wojny światowej, a stal i inne metale, bardziej niż do produkcji samochodów, były potrzebne przemysłowi zbrojeniowemu. Potrzeba znów okazała się matką wynalazków i tak dzięki pomysłowi i pieniądzom Henry'ego Forda oraz pracy botanika George'a Washingtona Carvera stworzono pierwsze auto wykonane z konopi i soi, napędzane paliwem z konopi.

Karoseria ze wzmocnionego żywicami płótna konopnego oraz szyby, które zamiast ze szkła wykonano z akrylu, pozwoliły zmniejszyć wagę auta o około 25 procent, co miało ogromny wpływ na zużycie paliwa. Nie wpłynęło to jednak na bezpieczeństwo, bo wykonane z konopi panele były w stanie oprzeć się naciskowi 10 razy większemu niż stal. Zachował się nawet film, na którym sam Henry Ford uderza siekierą w samochód obłożony konopnymi panelami, a auto pozostaje całe. Mówił później, że nadszedł czas, by uprawiać samochody jak rośliny, a na potrzeby prac nad nowym typem samochodów nabył nawet 12 tysięcy akrów pól, na których uprawiano eksperymentalną soję.

Tworzenie pierwszego ekologicznego samochodu przerwano po zakończeniu II wojny światowej. Gospodarka podnosiła się z wojennego kryzysu, potrzeby konsumentów wzrastały, a idea taniego, ekologicznego samochodu odchodziła w niepamięć.

W XXI wieku powrócił do niej Bruce Michael Dietzen z Florydy, ekolog i miłośnik motoryzacji, który za 200 tys. dolarów skonstruował własny samochód z konopi. Roadster zbudowany jest na podwoziu mazdy, a jego karoseria - wykonana z grubo tkanego płótna konopnego, które Bruce Michael Dietzen sprowadził z Chin. Do skonstruowania całego, niewielkiego nadwozia twórca zużył około 50 kg płótna. Jak przekonuje, wystarczą trzy warstwy, by nadać nadwoziu wyjątkową wytrzymałość. Auto, podobnie jak to wymyślone przez Henry'ego Forda, napędzane jest biopaliwem wytworzonym z odpadów zielonych. Jego nazwa - Renew - nawiązuje do faktu, że zbudowane jest z materiałów odnawialnych.

Bruce Michael Dietzen zaangażował się w kampanię na rzecz legalizacji konopi siewnych w USA. Wraz z inną aktywistką, Dianą Oliver, nakręcił cykl filmów dokumentalnych o pożytkach z uprawy konopi, różnych ich zastosowaniach. Jego podróże można śledzić na bieżąco m.in. na facebookowym profilu.

Co Waszyngton, Szekspir i królowa Wiktoria mają ze sobą wspólnego?

Od 2015 roku w stanie Waszyngtonie można legalnie uprawiać i palić marihuanę. To z pewnością ucieszyłoby pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych - Jerzego Waszyngtona, którego nazwisko upamiętniono w nazwie stolicy. Bowiem on sam był wielkim orędownikiem cannabis. Zachowały się nawet pamiętniki, w których notował, że często rano, jeszcze przed wyjściem do pracy, podlewa swoje poletko konopi. Pierwsze amerykańskie prawo dotyczące konopi, ustanowione w Virginii w 1619 roku, nakazywało uprawiać je w każdym gospodarstwie. Cannabis stanowiły filar rolnictwa, wykorzystywano je w przemyśle żywnościowym, dodawano do paszy dla zwierząt, bywały nawet surowcem do budowy domów. W historii USA zdarzało się, że za odmowę zajmowania się konopiami (Wirginia 1763-67), można było trafić za kraty.

Jednak najdłuższą tradycję uprawy konopi przemysłowych ma Wielka Brytania.  W 1533 roku Henryk VIII wydał dekret nakazujący każdemu rolnikowi siać ćwierć akra konopi na każde sześć hektarów upraw. Dekret ten powtórzyła dwukrotnie Elżbieta I i dodatkowo obciążyła karą pięciu funtów każdego rolnika, który odmówił uprawy konopi. - Właściwości lecznicze marihuany spowodowały, że od połowy XVIII wieku stała się ona jednym z najbardziej znanych i polecanych leków. Nalewki z konopi były szeroko stosowane do leczenia migreny, pobudliwości układu nerwowego czy chorób układu żołądkowo-jelitowego. Szybko stały się one dostępne w aptekach w postaci leku bez recepty - mówiła w trakcie jednego z wykładów Tygodnia Mózgu Katarzyna Starowicz-Bubak, doktor neurofarmakologii specjalizująca się w strategiach leczenia bólu przewlekłego. - Konopie były używane też przez królową Wiktorię, której lekarz określał je "najbardziej wartościowym lekarstwem poznanym do tej pory".

"Wiek XIX to złote czasy dla marihuany (...). W zasadzie wdarła się ona do mainstreamu zachodniej  farmakologii - została wpisana do amerykańskiej farmakopei, a wielce poważny francuski psychiatra Jacques-Joseph Moreau rozpisywał się, że marihuana jest złotym lekiem na migreny, bezsenność i brak apetytu" - przekonywał w książce "A w konopiach strach" nieodżałowany profesor Jerzy Vetulani, nestor polskiej psychofarmakologii, neurobiolog i wielki zwolennik badań nad medycznymi aspektami zastosowania marihuany. Bogdan Jot w swej książce "Marihuana leczy" słusznie zauważa, że złota era konopi przypada na czas, kiedy jeszcze nie znano aspiryny ani penicyliny. Nic więc dziwnego, że pojawienie się marihuany o działaniu jednocześnie przeciwbólowym, uspokajającym i przeciwskurczowym przyjęto z entuzjazmem, a cannabis okrzyknięto złotym lekiem. Profesor Vetulani dodaje, że resztki marihuany znaleziono w fajkach Szekspira i kto wie, czy gdyby nie popularna używka mielibyśmy dzisiaj "Hamleta" czy "Romea i Julię"?

Historia marihuany jest jednak znacznie starsza niż brytyjska monarchia i dzieje Stanów Zjednoczonych razem wzięte i nieporównywalnie bardziej tajemnicza. Autorzy filmu dokumentalnego "Cannabis: The Evil Weed", w reżyserii  Annabel Gillings, przekonują nawet, że zaczęła się ona aż 50 milionów lat temu na terenach obecnego Kazachstanu, a konkretnie w górach Tien-szan. To tam miały wyrosnąć konopie, będące bliskimi krewnymi chmielu, z jedną różnicą - zawierały związek nazwany THC. THC dało konopiom przewagę nad innymi roślinami ze względu na ochronę przed silnym działaniem światła ultrafioletowego. THC sprawiało również, że liście były niesmaczne i zwierzęta nie zjadały młodych pędów, co umożliwiało roślinie rozwój. Można powiedzieć, że THC było formą samoobrony przed zagrożeniami ze strony środowiska.

Kiedy konopie zaczął wykorzystywać człowiek? "W grobach sprzed kilku tysięcy lat przed Chrystusem, zlokalizowanych w dzisiejszej Rumunii, znaleziono ślady nasion konopnych. Kiedy jednak ludzie odkryli działanie marihuany, tego nie wiemy. Nie znamy nawet przybliżonej daty. Nie wiadomo też, w której części świata najpierw jej używano. Pewne jest jedno: historia marihuany przeplata się z historią ludzkości i ma na nią niemały wpływ" - twierdził we wspomnianej książce profesor Vetulani. "Mniej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że ojczyzną marihuany są Chiny (...). Już chiński imperator Fuxi, urzędujący prawie 3 tys. lat przed narodzinami Chrystusa, wychwalał działanie cannabis, nazywane tam po prostu ma. Podkreślał, że ta magiczna roślina łączy w sobie pierwiastki jin i jang i dzięki temu zapewnia równowagę. Żyjący dwa wieki później Shennong, kolejny chiński imperator, uważany za ojca chińskiej medycyny, postawił marihuanę w jednym rzędzie z żeń-szeniem i efedrą, uznając te rośliny za trzy najważniejsze lekarstwa ludzkości" - pisał profesor.

Od lekarstwa do narkotyku

Jak to się stało, że marihuana - traktowana jako lekarstwo, a w najgorszym wypadku jako nieszkodliwa używka - stała się zwalczanym prawnie narkotykiem? Ta gwałtowna zmiana nastawienia była wynikiem pracy jednego człowieka - Harry'ego Anslingera, szefa amerykańskiego Federalnego Biura ds. Narkotyków w latach 1930-1962.
 

W pierwszych latach pracy ten syn emigrantów, który swoje szlify śledcze zdobywał w służbie ochrony kolei, nie był przeciwnikiem cannabis. Zachowały się jego wypowiedzi, w których uznawał zarzuty, jakoby marihuana wywoływała szaleństwo lub agresję, za absurdalne. Jednak wielki kryzys, którego skutkiem były m.in. równie wielkie cięcia w wydatkach publicznych sprawił, że Anslinger musiał znaleźć powód istnienia Federalnego Biura ds. Narkotyków.

"Od momentu objęcia stanowiska szefa tej instytucji Harry Anslinger wiedział, że jego pozycja jest bardzo chwiejna" - twierdzi w książce "Chasing the Scream: The First and Last Days of the War on Drugs" Johann Hari. "Wojna z narkotykami, czyli z heroiną i kokainą, których zażywanie wyjęto spod prawa w 1914 roku, nie była wystarczającym powodem do istnienia biura. Narkotyki były zażywane przez niewielką grupę ludzi, na ściganiu której nie można było oprzeć działalności całej dużej jednostki. Anslinger potrzebował więcej. Tym więcej okazały się konopie".

Konopie były popularne w USA, a słowo "hemp" nie budziło złych skojarzeń. Dlatego krok po kroku zaczęto je zastępować innym: marijuana. Marijuanę chętnie palili ciężko pracujący na amerykańskich plantacjach emigranci z Meksyku oraz czarnoskórzy mieszkańcy Stanów. Była natomiast źle widziana przez białą klasę średnią. Zakaz używania marihuany zaczął pojawiać się początkowo właśnie w stanach graniczących z Meksykiem. Od 1914 roku obejmował kolejne rejony, by wreszcie - wraz z wyścigami konnymi, seksem oralnym i alkoholem - objąć cały kraj. Prohibicję alkoholową zniesiono w 1932 roku, jednak marihuana wciąż była nielegalna. Zresztą seks oralny również. Do tej pory zakazuje go prawo w 18 spośród 50 stanów.

Szukając sposobu na utrzymanie działalności biura, Anslinger i jego ludzie zaczęli wielką antymarihuanową ofensywę. - Marihuana zmienia ludzi w dzikie bestie - mówiła oficjalna propaganda, a sam szef biura, nawiązując do popularnych horrorów o doktorze Frankensteinie przekonywał, że gdyby potwór Frankensteina wpadł na marihuanę, to padłby trupem ze strachu...

Na poparcie swoich tez przytaczał historię Victora Lacata, 20-latka z Florydy, który zamordował siekierą całą swoją rodzinę. Zbrodniarza okrzyknięto "marihuanowym zabójcą", bo zdaniem Anslingera to właśnie cannabis miało wywołać napad psychozy, w trakcie którego Victor zabił swoich rodziców, dwóch braci i siostrę. Całkowicie zignorowano fakt, że chłopak leczył się psychiatrycznie, a w jego dokumentacji medycznej nie wspomniano nawet o marihuanie. Więcej - już rok przed popełnieniem zbrodni policja z Tampy na Florydzie zamierzała skierować petycję o przymusowe leczenie Victora. Rodzina Lacatów była niejako genetycznie skażona: rodzice Victora byli kuzynami  pierwszego stopnia, jego brat miał zdiagnozowaną schizofrenię, a w rodzinie ze strony ojca występowały przypadki chorób psychicznych w klinicznej postaci. Mimo to najpierw policja, następnie Anslinger, a na końcu media używały jego historii jako propagandowego straszaka.

Rodzice w całych Stanach Zjednoczonych byli przerażeni, a Anslinger osiągnął swój cel - zapewnił fundusze na funkcjonowanie swojej jednostki. Czy miał jednak jakiekolwiek naukowe dowody na poparcie tezy o wyjątkowo negatywnym wpływie marihuany na ludzi?  "Okazało się, że napisał do 30 cenionych naukowców zajmujących się wpływem substancji psychoaktywnych na mózg, z prośbą o ich opinię na temat marihuany" - można przeczytać w książce Johanna Hariego. "Chciał dowiedzieć się, czy jest groźna i czy należy jej zakazać. 29 spośród zapytanych odpowiedziało, że nie, nie stanowi zagrożenia. Tylko jeden uznał, że jest groźna i to właśnie jego opinię Anslinger przedstawił mediom".

"To, co się dzieje wokół tematu konopi w warstwie społecznej, jest dla mnie niczym innym, tylko nieuzasadnionym wybuchem paniki. Naturalnie, to żadna nowość, ponieważ substancje zmieniające stan świadomości, podobnie jak seks, przez wieki były obwarowywane ostrymi restrykcjami (a w niektórych kulturach wciąż są). Społeczeństwo ma prawo bać się tych dwóch rzeczy: seksu, ponieważ prowadzi do niechcianej ciąży (a w zasadzie prowadził, dopóki nie wynaleziono skutecznych metod antykoncepcyjnych), oraz narkotyków, ponieważ zmieniają procesy myślowe" -  uważał profesor Vetulani*.

Przez lata medycy różnych specjalizacji pisali do Anslingera, wyjaśniając, że nie zetknęli się nigdy z nasilonymi, masowymi atakami psychozy po spożyciu marihuany, a jeśli faktycznie takie miały miejsce, to należy wznowić badania nad działaniem cannabis, by jednoznacznie określić, jak marihuana wpływa na mózg. Anslinger odpowiadał na to niewzruszony, że w społeczeństwie amerykańskim nie ma miejsca na narkotyki, a oni sami stąpają po grząskim gruncie.

"Nie bez znaczenia pozostaje kulturowy system moralny, w którym - nie wiedzieć czemu - marihuana jest zaszufladkowana jako ta zła. A przecież nie ma żadnych naukowych argumentów na to, że marihuana jest wybitnie szkodliwa, na to, że w linii prostej prowadzi do uzależnień od poważniejszych substancji. Istnieją za to dowody, że 100 lat temu pewnym grupom po prostu zależało, z przyczyn w dużej mierze ekonomicznych, żeby z marihuany zrobić demona. Przez wieki ludzkość stosowała konopie i nic złego się nie działo. Wręcz przeciwnie - pomagały one na wiele dolegliwości, bólów. Ale cóż, marihuanofobia, jak inne histerie społeczne, wybuchła z hukiem i rozprzestrzeniła się w sposób nieprzewidywalny" - twierdził Jerzy Vetulani*.

Badacz, który nigdy nie palił

Również po grząskim gruncie stąpał Raphael Mechoulam, odkrywca THC, pionier badań nad kannabinoidami. Ten urodzony w Bułgarii naukowiec żydowskiego pochodzenia zdecydował się podjąć temat konopi, ponieważ zastanowiło go, że choć marihuana jest obecna w historii ludzkości od tak długiego czasu, to nigdy nie wyizolowano i nie określono jej substancji psychoaktywnej. Historia początków jego pracy nad marihuaną przeszła już do legendy.

- Wiedziałem, że policja jest w posiadaniu znacznych ilości marihuany i haszyszu odebranych przemytnikom - opowiadał w filmie dokumentalnym "The Scientist" Raphael Mechoulam. -  Pracowałem wówczas w Instytucie Weizmanna, poszedłem do dyrektora placówki i zapytałem, czy zna kogoś w policji, kto mógłby dostarczać nam marihuanę na potrzeby badań. Dyrektor zadzwonił do jednego ze swoich znajomych, po czym usłyszałem dobiegające ze słuchawki pytanie: czy można na nim polegać? Dyrektor niemal mnie nie znał, bo byłem młodym pracownikiem, mimo to zaręczył za mnie, dzięki czemu zaproszono mnie na komisariat po próbki do badań.

Policja przekazała badaczowi pięć kilogramów haszyszu, a że Mechoulam nie miał wówczas samochodu, wsiadł z torbą wypełnioną nim po brzegi zwykłego autobusu. - Jestem jedyną osobą na świecie, która wyniosła haszysz z komisariatu policji - żartował badacz. - Co więcej, okazało się, że złamałem prawo. I to nie tyko ja, bo również policja. Aby otrzymać materiał do badań, powinienem był uzyskać specjalne pozwolenie z ministerstwa zdrowia i dopiero z nim zgłosić się na policję. W innym wypadku nasze działania były pogwałceniem przepisów. Nie powinienem chyba nawet wspominać o tym, że marihuany nie należy przewozić komunikacją zbiorową...

Dzięki badaniom Raphaela Mechoulama wiemy, że głównym aktywnym składnikiem cannabis jest Tetrahydrokannabinol, popularnie zwany THC. To właśnie ta substancja odpowiada za działanie psychoaktywne marihuany. Izraelski badacz przyczynił się również do odkrycia receptorów kannabinoidowych znajdujących się w ludzkim mózgu (tzw. CB1) oraz w obwodowym układzie nerwowym (tzw. CB2). Receptory te związane są z kontrolą pobierania pokarmu, regulacją odczuwania bólu i reakcjami immunologicznymi organizmu.

Raphael Mechoulam nazywany jest dziadkiem medycznej marihuany, ponieważ to jego wieloletnia praca przyczyniła się do badań nad wpływem marihuany na chorych na raka czy padaczkę lekooporną. Sam badacz twierdzi, że nigdy nie zapalił skręta, choć niemal przez całe swoje życie miał nieograniczony dostęp do marihuany. Raz tylko zorganizował imprezę z dodatkiem THC, jednak nawet ona miała wymiar... naukowy.

- W tamtych czasach efekty działania THC testowano na małpach, ale my bardzo chcieliśmy sprawdzić, czy substancja działa analogicznie na ludzi. Wymyśliliśmy więc mały eksperyment - wspomina w filmie naukowiec. - Wyizolowaliśmy 10 mg czystego THC, które moja żona dodała do ciasta. Zaprosiliśmy znajomych i nic im nie mówiąc, podzieliliśmy ich na dwie grupy. Jedna grupa dostała ciasto doprawione THC, a druga grupa, kontrolna, zwykłe ciasto. Nikt z zaproszonych nie używał marihuany, więc wcześniejsze doświadczenia nie mogły mieć wpływu na badanie. Wszyscy, którzy zjedli ciasto z dodatkiem, odczuli działanie THC, jednak ich reakcje były różne. Jeden stwierdził, że czuje się jakoś dziwnie i ma ochotę jedynie na to, by siedzieć i cieszyć się tym stanem, inny stwierdził, że nic się nie zmieniło, jednak nie mógł przestać mówić. Kolejny, również przekonujący, że nic się nie zmieniło, nieustannie wybuchał śmiechem. Jedna z uczestniczek badania była bardzo niespokojna, twierdziła, że czuje jakby  puszczały jej wewnętrzne bariery, co wywoływało lęk. Takie reakcje na THC zdarzają się, ale nie są częste. Znacznie częściej pojawia się wyluzowanie, dobry humor, rozmowność - opisuje.

Od czasów pionierskich badań profesora Mechoulama minęło ponad 50 lat, a liczba opublikowanych prac naukowych związanych z marihuaną w PubMed [wyszukiwarka w internetowych bazach danych obejmujących artykuły z dziedziny medycyny i badań biologicznych - przyp. aut.] sięgnęła 24 tysięcy.

- Naukowcy i lekarze wciąż spierają się o skuteczność medycznego użycia marihuany - mówiła w trakcie wykładu "Zioło, które leczy" dr Katarzyna Starowicz- Bubak. - Rośnie liczba doniesień o pozytywnych wynikach w leczeniu astmy (wzrost przepustowości dróg oddechowych), jaskry (obniżenie ciśnienia śródgałkowego), padaczki (zwłaszcza lekoopornej u dzieci), autoimmunologicznych chorób jelita grubego (w tym choroby Leśniowskiego-Crohna), a także zaburzeń neurologicznych m.in. w stwardnieniu rozsianym i stwardnieniu zanikowym bocznym. Mimo dobrze udokumentowanej skuteczności kanabinoidów w zwalczaniu bólu przewlekłego (przy jednocześnie mniejszych skutkach ubocznych niż morfina czy opioidy) leczenie nimi jest wciąż mało dostępne - wyliczała dr Starowicz-Bubak.

Prowadzone przez zespół hiszpańskich naukowców badania wykazały skuteczność stosowania kanabinoidów u pacjentów ze złośliwymi nowotworami mózgu. - Należy mieć nadzieję, że większy stan wiedzy przekona większe grono lekarzy oraz polityków do korzyści terapeutycznych związków zawartych w Cannabis sativa - podkreślała dr Starowicz-Bubak w trakcie tegorocznej edycji Tygodnia Mózgu.

Kilka miesięcy później, w czerwcu tego roku, medyczna marihuana została zalegalizowana w Polsce. Sejm przyjął ustawę, która umożliwia chorym dostęp do preparatów z konopi indyjskich. Preparaty będą mogły być wytwarzane w aptekach po otrzymaniu recepty od lekarza, a medyczna marihuana będzie sprowadzana z zagranicy.

 

*Cytaty pochodzą z książki: "A w konopiach strach" Jerzy Vetulani, Maria Mazurek, Wydawnictwo Naukowe PWN SA, Warszawa 2016

Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarz, redaktor, związana m.in. z "Życiem Warszawy" i "Echem Miasta".
 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...